
Jako ojciec dwójki nastolatków, często zastanawiam się nad granicą między wspieraniem dzieci a nadmiernym ułatwianiem im życia. Jednym z tematów, który regularnie powraca w naszej rodzinie, jest kwestia podwożenia dzieci. Czy jako rodzic powinienem być na każde zawołanie, gotowy do roli osobistego szofera? A może lepiej pozwolić dzieciom na większą samodzielność, nawet jeśli oznacza to dla nich pewne niewygody? To pytania, z którymi zmagam się niemal codziennie.
Wygoda kontra samodzielność
Pamiętam, jak kilka lat temu bez wahania wsiadałem do samochodu, by zawieźć Zosię na lekcje baletu czy Kubę na trening piłki nożnej. Wydawało mi się, że to naturalna część rodzicielskich obowiązków. Z czasem jednak zacząłem zauważać, że moje dzieci stają się coraz bardziej zależne od tej „usługi”. Coraz częściej słyszałem: „Tato, podwieziesz mnie?”, nawet gdy chodziło o krótkie dystanse.
Moment przełomowy
Przełomowy moment nastąpił, gdy Kuba, mając 16 lat, poprosił mnie o podwiezienie do kolegi mieszkającego zaledwie 15 minut spacerem od naszego domu. Wtedy uświadomiłem sobie, że może przesadzam z tą gotowością do podwożenia. Postanowiłem wprowadzić pewne zmiany.
Nowe zasady
Wspólnie z żoną ustaliliśmy kilka nowych zasad dotyczących podwożenia:
- Odległość ma znaczenie: Ustaliliśmy minimalną odległość, poniżej której dzieci powinny poruszać się samodzielnie (pieszo, rowerem lub komunikacją miejską).
- Planowanie z wyprzedzeniem: Jeśli dzieci potrzebują podwózki, muszą o to poprosić z co najmniej jednodniowym wyprzedzeniem (oczywiście z wyjątkiem nagłych sytuacji).
- Alternatywne rozwiązania: Zachęcamy dzieci do szukania innych opcji transportu, np. wspólnych dojazdów z przyjaciółmi.
- Czas to pieniądz: Wprowadziliśmy system, w którym dzieci „płacą” za podwózki dodatkowymi obowiązkami domowymi.
Początki nie były łatwe
Początkowo spotkaliśmy się z oporem. Zosia narzekała, że teraz wszędzie będzie się spóźniać, a Kuba argumentował, że jego koledzy zawsze są podwożeni przez rodziców. Jednak z czasem zaczęli dostrzegać korzyści płynące z nowego systemu.
Nieoczekiwane korzyści
- Lepsza organizacja czasu: Dzieci zaczęły lepiej planować swoje zajęcia i wyjścia.
- Większa samodzielność: Zauważyłem, że Zosia i Kuba stali się bardziej zaradni w kwestiach transportu.
- Docenianie pomocy: Gdy faktycznie potrzebowali podwózki, byli bardziej wdzięczni.
- Zdrowszy tryb życia: Częściej wybierali rower lub spacer na krótszych dystansach. Dla Kuby to główny środek transportu na treningi kalisteniki.
Wyjątki od reguły
Oczywiście, są sytuacje, gdy bez wahania wsiadam za kierownicę. Późne powroty z imprez, złe warunki pogodowe czy wyjazdy w nieznane miejsca to momenty, gdy bezpieczeństwo dzieci jest priorytetem.
Nauka na przyszłość
Ta zmiana w podejściu do podwożenia nauczyła nas wszystkich czegoś ważnego. Dzieci zrozumiały, że nie zawsze mogą polegać na rodzicach w kwestiach transportu, a my jako rodzice nauczyliśmy się, że czasem „mniej” oznacza „więcej” w kontekście wspierania dzieci.
Rada dla innych rodziców
Jeśli zastanawiasz się nad podobnym dylematem, zachęcam do przemyślenia własnej sytuacji. Każda rodzina jest inna, ale warto znaleźć równowagę między pomocą a zachęcaniem do samodzielności. Pamiętaj, że przygotowujesz swoje dzieci do dorosłego życia, gdzie nie zawsze będą miały „osobistego szofera” na zawołanie.
Podsumowując, decyzja o ograniczeniu roli „rodzica-szofera” może być trudna, ale w dłuższej perspektywie przynosi wiele korzyści. Uczy dzieci odpowiedzialności, planowania i samodzielności – umiejętności, które z pewnością przydadzą im się w dorosłym życiu. A my, rodzice, możemy cieszyć się dodatkowym czasem dla siebie i satysfakcją z obserwowania, jak nasze dzieci stają się coraz bardziej niezależne.